13 września 2023 roku przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen wygłosiła ostatnie przed wyborami do PE (czerwiec 2024 roku) orędzie o stanie Unii. Zapowiedziała w nim, że Komisja Europejska rozpocznie „dochodzenie” w sprawie subsydiowania pojazdów elektrycznych pochodzących z Chin.
Jak podkreśliła przewodnicząca, światowe rynki są obecnie zalewane tańszymi chińskimi samochodami elektrycznymi, a ich cena ma być sztucznie utrzymywana na niskim poziomie dzięki ogromnym dotacjom państwowym. I to – według niej – poważnie zakłóca funkcjonowaniu unijnego rynku. I jeśli nie tolerujemy takich działań na wewnętrznym rynku unijnym, to tym bardziej nie będziemy tolerować tego typu postępowania z zewnątrz. Rozpoczynamy więc dochodzenie w sprawie subsydiowania pojazdów elektrycznych pochodzących z Chin. Europa jest gotowa na konkurencję, ale nie na to, by dać się spychać na dno. Musimy się bronić przed tego typu praktykami – powiedziała von der Leyen.
Przypomnijmy, że w tym roku Unia Europejska zakończyła swój burzliwy proces decyzyjny ws. zakazu rejestracji w Unii Europejskiej nowych samochodów z silnikami spalinowymi od 2035 roku. Zakaz ten został przyjęty, choć UE zostawiła sobie pewną furtkę, na inne niż elektryczne neutralne emisyjnie napędy. Jednak szczegółów na razie brak. W celu promocji napędów elektrycznych została uruchomiona ogromna machina. Według danych na koniec lipca tego roku, udział bateryjnych aut elektrycznych w rejestracjach samochodów nowych w UE wyniósł 12,8%. Czy to dużo? Biorąc pod uwagę środki jakie zostały zaangażowane, to chyba nie do końca. Europejczyków od elektryków wciąż odstręczają wysokie koszty zakupu, niepewne zasięgi i zbyt rzadka sieć ładowania. Ostatnio dochodzą też informacje o wysokich kosztach ubezpieczenia i likwidacji szkód. W Polsce te problemy przyjmują jeszcze większy wymiar, co też znajduje odzwierciedlenie w sprzedaży. W sierpniu jedynie 3,4% zarejestrowanych w Polsce nowych aut stanowiły pojazdy bateryjne-elektryczne.
Poprawić sytuację mogłyby auta z Chin, gdzie od kilku miesięcy mówi się o wojnie cenowej tamtejszych producentów. I faktycznie, jak się porówna ceny, to niektóre chińskie auta mogą być nawet kilkanaście tysięcy euro tańsze niż europejscy odpowiednicy z ich segmentu. Tańsze auta elektryczne z Chin z pewnością pomogłyby „oswoić” europejskiego konsumenta z elektrykami i jako takie na pewno spopularyzowałyby ten napęd. Z pewnością byłyby też przyczynkiem do jeszcze większych inwestycji w infrastrukturę, ponieważ byłoby dla kogo ją budować.
Także rynek dealerski w Polsce zaczynał spoglądać na kierunek chiński z coraz większym zaciekawieniem. Wszak „dywersyfikacja” producentów / importerów oraz większa liczba marek, to woda na młyn naszego biznesu. Zresztą dokładnie takie samo podejście mają dealerzy na zachodzie. Wiemy, bo na bieżąco z nimi rozmawiamy.
Teraz okazuje się jednak, że Unia Europejska zrobi krok w tył, bo tak należy rozumieć właśnie wszczęte „dochodzenie”. Popadamy więc trochę w błędne koło. Najpierw stwierdzamy, że planeta płonie, a transport indywidualny jest zbyt emisyjny. Zakazujemy więc aut spalinowych i będziemy przechodzić na elektryki. Bez sprzeciwu europejskich producentów. Następnie okazuje się że elektryki zbyt wolno się sprzedają, bo są za drogie. Na szczęście jest tańsza alternatywa i mogą być one bardziej dostępne. To w takim razie ograniczymy tę konkurencję przez system ceł. Wracamy więc do zbyt drogich aut elektrycznych z Europy, które nie do końca dobrze się sprzedają.
W międzyczasie okazuje się jeszcze, że Chiny odpowiadają za 75% światowej zdolności produkcyjnej baterii i mają niemal monopol na krytyczne dostawy surowców, a niektórzy producenci europejscy zaczynają kontraktować gotowe platformy aut elektrycznych w Chinach.
Trudno nie odnieść po raz kolejny wrażenia, że ktoś się chyba w Brukseli pogubił.